Jak to było za PRL-u?

Wśród całego przepychu, wyboru i możliwości związanych z planowaniem wesela, młodzi często zaczynają się gubić. Jaka ilość gości, jakie menu, DJ czy może zespół? To czubek góry lodowej. Popatrzmy jednak z drugiej strony – czy poradziliby sobie gdyby przenieśli się nagle kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat wstecz?

Na pytania o ówczesne zmagania ze ślubnymi przygotowaniami, odpowiedziała mi Beata. Rozmawiamy nie tylko o jej ślubie, który odbył się w czasach post PRL-owskich w 1993 roku w Lutoryżu, ale także i na przykładzie innych, na których była i te, o których jej opowiadano.

Fot. Mat. Prasowe Ślubowisko

Fot. Mat. Prasowe Ślubowisko

Ograniczony wybór

Przeciętna młoda para, zwłaszcza mieszkająca na wsi, nie miała żadnych problemów ze znalezieniem wolnego terminu czy miejsca. Wyboru po prostu nie było – impreza odbywała się w domu, czasem w remizie czy domu ludowym. Przeważała jednak ta pierwsza możliwość i należało to z resztą do tradycji, tak jak i to, że musiało być ono zorganizowane z rozmachem (na miarę możliwości). Co ciekawe, nawet gdy liczba gości wynosiła około setki, co stanowiło dosyć dużą liczbę jak na tamte czasy, potrafiono sobie poradzić z brakiem miejsca. Beata wspomina własny ślub i przyznaje, że był skromny, kilkadziesiąt osób umieszczono w dwóch pokojach, które pełniły funkcję jadalni. W innym za to poprzestawiano meble, tak żeby utworzyć miejsce do tańca. Do momentu zakończenia obfitego obiadu goście niekiedy siedzieli jedni na drugich. Później jak to na wszystkich weselach impreza przenosiła się po części także do ogrodu.

Fot. Mat. Prasowe Ślubowisko

Fot. Mat. Prasowe Ślubowisko

Menu

Dzisiejsze firmy oferujące organizację wesel od A do Z są dla niektórych zbawieniem. Warto wiedzieć, że już wtedy, a nawet jeszcze wcześniej, działały kucharki. Nazwa słusznie wskazuje na funkcję, którą pełniły na weselu, ale to nie wszystko. Można uznać je za dzisiejszy catering, działający na nieco innych zasadach. Wszelkie produkty kupowane były przez państwa młodych lub rodzinę. Dostarczano je kucharkom, które przyrządzały potrawy i podawały gościom. Były niezbędne, bo przecież nikt nie poradziłby sobie w pojedynkę z tak wielkim zleceniem. Uznać je można za prekursorki wspomnianych firm, ale co ważniejsze – były to dobre sąsiadki, które pomagały przede wszystkim z dobrego serca.
Beata wspomina też o starszej tradycji, wywodzącej się głównie ze wsi, a polegającej na użyczaniu przez piekarzy swoich pieców. Nie dotyczyło to wyłącznie ślubów ale i innych okazji. Za symboliczną opłatę można było przynieść własne produkty i w profesjonalny wówczas sposób przygotować ciasta, chleby, pieczenie.

Więcej o zwyczajach weselnych czasach PRL-u możecie przeczytać w artykule na portalu Ślubowisko.pl

Podziel się ze znajomymi!


Zapisz się
do subskrypcji
Magazynu

Otrzymasz od nas
coś fajnego

Zapisz się
do subskrypcji
Newslettera

PARTNERZY:

POLECAMY: