Rajski ślub na Zanzibarze – Śluby powinny trwać 7 dni
Czy trudno jest zorganizować ślub na Zanzibarze? Tomasz Torres, perkusista zespołu „Afromental” i aktorka musicalowa Paulina Łaba – Torres udowadniają, że jeśli tylko ma się w sobie odrobinę luzu i samozaparcia wszystko się uda.
Rozmawiała: Justyna Kozubska-Malec
Już parę lat jesteście razem po ślubie, jak czujecie się jako młode małżeństwo?
Paulina Łaba – Torres: Od naszego ślubu minie w grudniu tego roku równe dwa lata i nie wiemy, kiedy ten czas tak szybko przeleciał. Od razu po naszym ślubie wybuchła pandemia, która pokrzyżowała nam różne plany zawodowe. Gdyby nie ten przymusowy lockdown, Tomek miałby sporo koncertów, a ja pracę w teatrze. Ale dzięki temu, że dużo czasu spędziliśmy razem w domu to mogliśmy popracować nad relacjami i bliskością. A ślub… był czymś niezwykłym. Do tej pory go wspominamy jako piękną uroczystość, którą zorganizowaliśmy na naszych zasadach i celebrowaliśmy wśród najbliższych nam ludzi.
Cofnijmy się o kilka lat wstecz i wróćmy do czasów, gdy dopiero się poznawaliście. Kto komu zawrócił w głowie? I jak to się stało, że zostaliście parą?
Tomasz Torres: Jesteśmy parą od 6 lat, ale znamy się już prawie 13 lat. Poznaliśmy się w Świnoujściu, gdzie pojechałem, by pomóc koleżance przygotować pewien spektakl, w którym Paulina brała udział. Tam się poznaliśmy i od razy złapaliśmy bardzo bliski kontakt, ale był on początkowo na stopie koleżeńskiej, takiej przyjacielskiej. Każdy miał wtedy swoje życie, ja mieszkałem jeszcze wtedy we Wrocławiu…
Paulina: Miałam przed sobą czas studiów, przeprowadzkę z rodzinnego miasta, więc to nie był czas, w którym myślelibyśmy o czymś więcej niż przyjaźń. Musieliśmy jeszcze trochę przeżyć innych związków, by coś między nami zaiskrzyło.
Tomasz: Minęło 6 lat, aż zbliżyliśmy się do siebie fizycznie. Dla mnie związki na odległość nie istnieją, bo jestem osobą, która potrzebuje ciepła i bliskości, dlatego dopiero, gdy Paulina przeniosła się z Gdyni do Warszawy nasza relacja nabrała na sile. Wtedy zaczęliśmy się częściej spotykać, dużo rozmawiać i uznaliśmy, że po prostu dobrze nam razem.
Jakie cechy lubicie w sobie nawzajem, a co Was w partnerze denerwuje?
Paulina: Cały czas to się zmienia, bo coraz to nowe życiowe przygody odsłaniają nasze nowe oblicza.
Tomasz: Mogę powiedzieć, czym irytuję Paulinę i pośrednio też siebie. Jestem strasznym marudą, choć na ogół jestem raczej pozytywnym człowiekiem. Jednak, gdy coś nie idzie po mojej myśli wtedy staję się strasznie marudny.
Paulina: Owszem jest to cecha trochę dokuczliwa, ale mam na nią sposoby. Jeśli chodzi o mnie to myślę, że Tomka może we mnie drażnić moje lekkoduszne podejście do życia. Jestem z natury osobą optymistyczną, na wszystko mam jakiś sposób. Choć oczywiście zdarza się, że gdy Tomek na coś popatrzy swoim racjonalnym okiem to wychodzi, że nie jest to już takie proste jak mi się wydaje. Jednak mimo to uważam, że te nasze cechy idealnie się ze sobą łączą, przez co i my świetnie się dopełniamy.
W waszym życiu królują kolory, ubieracie się barwnie i chyba lubicie kolorowe kraje. W jednym z nich — w Maroku — zaręczyliście się, czy możecie zdradzić, jak wyglądała ta piękna chwila?
Paulina: Rzeczywiście te kolory cały czas towarzyszą nam w życiu. Tomek pochodzi z kubańskiej rodziny, w której odgrywają one bardzo ważne role, a i dla mnie kolor stanowi ważną część mnie. Gdy poznałam Tomka i zobaczyłam jego szafę, w której nie było tylko czarnych ciuchów, ale wisiały też barwne koszule, to już wiedziałam, że jest to mój człowiek i w tej kwestii jesteśmy bardzo podobni do siebie. Wracając do Maroka, był to wyjazd bardzo spontaniczny. W ogóle nie mieliśmy w planach tego kierunku, ale barwy Marakeszu przeważyły szale. Co do zaręczyn niczego się nie spodziewałam. Tomek zgrabnie ukrył pierścionek na dnie plecaka. Podróż była bardzo intensywna, bo dużo zwiedzaliśmy i jeździliśmy. Jednak w środku tego wyjazdu mieliśmy dwudniowy wypoczynek na pustyni, gdzie mieszkaliśmy w takich luksusowych namiotach. Istny glam pod gwiazdami! Było to cudowne miejsce oddalone od cywilizacji, a więc spokój i cisza. Jednego wieczoru siedzieliśmy opatuleni kocami w kompletnej ciemności przed namiotem i oglądaliśmy gwiazdy. Przyświecał nam Jowisz, a wiedzieliśmy to dzięki specjalnej aplikacji na telefon, dzięki której wiadomo, jakie gwiazdy świecą w danej chwili. I nagle Tomek puszcza jedną z naszych ulubionych piosenek i robi się tak mega romantycznie, niemal filmowo i bajkowo. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje, bo do tego zaczął do mnie mówić niemal wierszem i klękać i nagle spod koca wysuwa się pierścionek i pada pytanie.
Tomasz: Chyba moje pytanie brzmiało mniej więcej tak: „Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?”, na co Paulina najpierw wpadła w totalny szok, a następnie zadała mi pytanie: „Czy to dla mnie ten pierścionek?”. Na co jej odpowiedziałam, że tak, bo nikogo tutaj innego nie ma, i tylko jej pragnę.
Paulina: Moment, który doświadcza kobieta w chwili zaręczyn jest jednym z najbardziej przepięknych z życiu. Po oświadczynach nie zaczęliśmy jednak od razu planować ślubu. Daliśmy sobie czas, choć wiedzieliśmy, jakiej ceremonii nie chcemy organizować. Nie chcieliśmy robić tradycyjnego polskiego wesela, tylko marzyliśmy o ślubie na plaży w gronie najbliższych nam osób.
Tomasz: Przede wszystkim chcieliśmy wziąć ślub na plaży, a w Polsce nawet, jeśli są piękne plaże, to pogoda nie jest pewna.
Ślub wzięliście na plaży w dość nietypowej scenerii, bo podczas świąt Bożego Narodzenia, dlaczego właśnie tę datę wybraliście?
Tomasz: Będąc u moich rodziców we Wrocławiu zaczęliśmy rozmawiać o tym jak bardzo przykre jest decydowanie, z kim spędzić kolejne święta. Rodzice Pauliny mieszkają w Świnoujściu, zatem jazda tu i tu to zawsze spora logistyka, by zadowolić wszystkich. I tak od zdania do zdania padła propozycja by urządzić ślub w święta Bożego Narodzenia, bo wtedy prawie każdy ma wolne i nie będzie musiał odmawiać w nim udziału. To początkowo mi się nie spodobało, bo planowaliśmy wziąć ślub na plaży w Hiszpanii lub w Grecji, a tam w Święta Bożego Narodzenia nie jest już tak cudownie jak w lecie. Dlatego pojawił się pomysł organizacji ślubu gdzieś na gorących plażach Azji, Afryki lub na Karaibach.
I padło na Zanzibar.
Tomasz: Tak, gdyż do Azji jakoś nas nie ciągnęło, a Karaiby to tereny mocno wyeksploatowane przez moją rodzinę. Zbliżał się nasz urlop, więc gdy padło na Afrykę, ruszyliśmy do Tanzanii. Zanzibar nas tak zauroczył, że wiedzieliśmy, że właśnie tutaj zorganizujemy w grudniu nasz ślub.
Paulina: I na miejscu poznaliśmy Laurę. To Polka, która mieszka na Zanzibarze od wielu lat. Jest przewodnikiem wycieczek, ale i prowadzi swój mały pensjonat. Wiedzieliśmy, że dzięki niej organizacja ślubu na wyspie będzie prostsza niż kiedykolwiek.
Tomasz: Podczas jednego ze wspólnych obiadów Laura zadała nam pytanie czy jesteśmy świadomi, ile pracy jest przy zorganizowaniu ślubu w tej formie, o której jej mówiliśmy. Wtedy planowaliśmy zabrać ze sobą 12 osób, ostatecznie było nas 25 osób. Zwykle na Zanzibar przylatuje Młoda Para i ewentualnie świadkowie, a nie tak duża grupa jak nasza, ale my byliśmy tak bardzo zdeterminowani i pełni wiary, że wszystko się uda, że nie było opcji, że coś pójdzie nie tak. Laura pomogła nam też przy ustalaniu daty ślubu oraz w rozmowach z tamtejszymi urzędnikami.
Paulina: To, czego nie udało się ustalić zdalnie, ogarniała Laura na miejscu, to było niewątpliwe duże ułatwienie. Mieliśmy też pomoc w Polsce, gdyż nasi przyjaciele Lastowicze są doradcami podróży i to oni w głównej mierze zajęli się całą logistyką oraz rezerwacją podróży naszej grupy.
Tomasz: Dużo zależy też od ludzi, bo my byliśmy mega wyluzowani i pełni nadziei, że wszystko wypali. Jednak dla osób z mocno wybujałymi oczekiwaniami pobyt na Zanzibarze mógłby okazać się mocno irytujący. Mieszkańcy do wielu spraw mają podejście na zasadzie hakuna matata, co dla osób o słabych nerwach mogłoby się skończyć niepotrzebnym stresem.
Paulina: W dniu ślubu mieliśmy aż trzy ulewy, mimo że nic tego nie zapowiadało. Po nich wyszło piękne słońce, niebo się rozchmurzyło, a ocean zrobił się obłędnie błękitny. Jednak przez deszcz lekko opóźniła się ceremonia, choć nam to wcale nie przeszkadzało. Tak jak mówił Tomek wszystko zależy od podejścia. Cieszyliśmy się, że są z nami nasi rodzice, najbliżsi i przyjaciele, bez których nie wyobrażaliśmy sobie naszego ślubu i wesela. Później dowiedzieliśmy się, że deszcz symbolizuje szczęście i dostatek, więc jeśli w dniu ślubu pada deszcz to trzeba to uznać za dobry znak!
Czy koszty organizacji ślubu na Zanzibarze można jakoś porównać do ceremonii organizowanej w Polsce?
Tomasz: Pobyt na Zanzibarze całej naszej grupy wyniósł mniej więcej tyle ile kosztuje organizacja wesela na 120 osób w Polsce. Z ta różnicą, że my spędziliśmy z najbliższymi nam osobami cały tydzień, mieliśmy wspólne święta i wesele, a inni za tę samą cenę mają tylko jeden wieczór i nie zawsze są w stanie porozmawiać ze wszystkim zaproszonymi gośćmi.
Paulina: To były nasze wspólne wakacje, w połowie, których odbył się ślub z trzydniowymi poprawinami. Mieliśmy czas porozmawiać z każdym, rodzina była zachwycona. Uważam, że śluby powinny trwać tydzień, przy pełnym spokoju i luzie…
Podczas ceremonii zaślubin oboje byliście ubrani na biało — nie ukrywam, że wyglądaliście zjawiskowo, choć spodziewałam się kolorów – kto wpadł na pomysł by właśnie tak to wyglądało?
Paulina: Rzeczywiście na początku był pomysł abyśmy do ślubu poszli ubrani kolorowo. Jednak po wielu dyskusjach uznaliśmy, że jest coś magicznego w tej bieli i zadecydowaliśmy, że dress code dla nas jak i dla gości w tym dniu będzie pod hasłem „White boho”. Najbarwniejszym akcentem na ceremonii byli Masajowie ubrani w tradycyjne czerwone stroje, które piękne kontrastowały z kolorem oceanu.
Oni odgrywali jakąś specjalną rolę na Państwa ślubie?
Tomasz: Masajów poznaliśmy podczas naszego pierwszego pobytu na Zanzibarze i bardzo się z nimi zaprzyjaźniliśmy. Po prostu zaprosiliśmy ich na naszą ceremonię w roli gości, co wzbudziło w nich dużą ekscytację.
Paulina: Gdy szliśmy w kierunku urzędnika zrobili coś na kształt szpaleru, a pod koniec ceremonii otoczyli nas w kółku i odtańczyli swego rodzaju rytualny, bardzo rytmiczny taniec. To była bardzo wyjątkowa chwila.
Oboje pochodzicie z muzykalnych rodzin, czy zatem podczas ślubu pojawiła się jakaś muzyka?
Tomasz: Na samą ceremonię zaślubin wybraliśmy muzykę z Króla Lwa „Circle of Life” i to był motyw przewodni naszej uroczystości. Ta piosenka zawsze nas wzrusza, a gdy jeszcze w takt muzyki szła Paulina prowadzona przez swojego ojca to uczucie jeszcze bardziej się spotęgowało. Mieliśmy nie płakać, ale nie udało się powstrzymać łez. Nie zamawialiśmy żadnej dodatkowej muzyki, bo przy profesjonalnych muzykach grozi to zgrzytami. Dlatego przed wyjazdem stworzyliśmy playlistę z utworami, które lubimy, trochę muzyki latynoskiej, salsy i to ona towarzyszyła nam później podczas wesela.
Paulina: Wśród naszych gości byli też zawodowi muzycy jak na przykład Sławek Uniatowski, który w pewnym momencie złapał mikrofon i zaśpiewał nam kilka numerów Franka Sinatry. Przy utworze „My way”, Tomek porwał mnie do tańca i jak się później okazało był to nasz pierwszy taniec. W żaden sposób nieprzygotowywany, czysto spontaniczny. Wyszło pięknie.
Czym ugościliście gości po ceremonii ślubnej?
Tomasz: Mieliśmy zarezerwowane stoliki na plaży w takich starych drewnianych łódkach i tam rozkoszowaliśmy się tradycyjnymi dla tego regionu specjałami. Dominowały owoce morza, ciepłe zupy i owoce. Był nawet tort, który dostaliśmy w prezencie od hotelu.
Paulina: Najlepsze, że cała zabawa odbyła się na bosaka. Do ślubu szłam na boso, czując między palcami mięciutki piasek. Miałam wprawdzie białe japonki, ale nie użyłam ich wcale. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Nie musiałam wkładać szpilek i martwić się czy przetańczę w nich całą noc. Było luźno i bez stresu. Po ceremonii ślubnej mieliśmy też sesję z fotografem Michałem Dzikowskim, który też mieszka na Zanzibarze. Już jako mąż i żona przez godzinę pozowaliśmy na plaży, a także w wodzie przy pomoście. To nic, że później musiałam zmienić sukienkę, zdjęcia były tego warte.
Jaka waszym zdaniem jest recepta na udany związek?
Paulina: Przede wszystkim słuchać siebie, rozmawiać, być uważnym i nieobojętnym na potrzeby drugiej strony.
Tomasz: Komunikować swoje potrzeby jasno i wyraźnie. Nie grać w domysły, szczególnie tu zwracam się do kobiet, chłop to jest prosta budowa, czyli facetowi trzeba czasem wyłożyć jak małemu dziecku. Proste komunikowanie daje najlepsze rezultaty, bo trudno czasami się domyślić, o co chodzi drugiemu człowiekowi, czego on od nas oczekuje.
Paulina: Dla panów taka rada by rozmawiali ze swoją partnerką i umieli czasem zastąpić jej tę przysłowiową przyjaciółkę.
Tomasz: Panowie, nie rozwiązujcie problemów kobiet, tylko je wysłuchajcie.
Dziękuję za rozmowę.
OPIS SESJI:
PARA MŁODA: PAULINA ŁABA TORRES I TOMEK TORRES
ZDJĘCIA: MICHAŁ DZIKOWSKI
ORGANIZACJA CEREMONII: ZANZI WEDDING
SUKNIA: SALON SECRET ANGEL BY MAGDALENA PROKOP-ELGHORINY
BUKIET I DEKORACJA : LAURA KUZAK MARKOWSKA
FRYZURA: KATARZYNA MAJCHROWSKA
BIŻUTERIA: BY DZIUBEKA
LOKALIZACJA: KIWENGWA